Socjologia i psychologia pracy



Z dziejów Pracowni Socjologii i Psychologii Pracy w Stoczni Gdańskiej.

Historia Stoczni Gdańskiej to przede wszystkim historia jej technicznych i produkcyjnych osiągnięć. Stocznia była wielkim zakładem produkcyjno-budowlanym, w którym wielotysięczna załoga robotników, techników i inżynierów budowała bardzo złożone obiekty jakimi są statki pełnomorskie. Takie widzenie stoczni jest czymś naturalnym i oczywistym. Pamiętając o tym, chciałbym przedstawić historię powstania, rozwoju ale i roli jaką w działalności Stoczni Gdańskiej odegrali specjaliści innych niż techniczne dziedzin, takich jak psychologowie a zwłaszcza socjologowie.


Psychologia i socjologia to nauki, na pierwszy rzut oka, bardzo odległe od techniki, od przemysłu. W przypadku psychologii to może mniej oczywiste - badania psychologiczne zdolności do wykonywania różnych zawodów technicznych takich jak dźwigowy czy kierowca były stosowane od dawna i psycholog jako współpracownik stoczniowego lekarza nie budził zdziwienia. Inna sprawa z socjologią. Sam termin socjologia w latach 60, w latach powstawania pracowni psychologii i socjologii pracy w polskich stoczniach był całkowicie nieznany. I było to naturalne, socjologia jako burżuazyjna nauka, została wyeliminowana z polskich uniwersytetów na początku lat 50. Rolę socjologii a polska socjologia w okresie międzywojennym cieszyła się bardzo wysokim uznaniem i pozycją na arenie międzynarodowej, przejął materializm historyczny – pochodna od wulgarnego marksizmu. To materializm historyczny i wielkie kategorie społeczne takie jak klasa społeczna wystarczały rządzącym do opisywania społecznej rzeczywistości i objaśniania burzliwych procesów społecznych tamtych lat.

Socjologia wróciła na polskie uniwersytety po Październiku 56, po politycznej zmianie.

Byłem absolwentem pierwszego rocznika warszawskiej socjologii. W 1963 podjąłem pracę w Pracowni Psychologii i Socjologii Pracy jaka powstała rok wcześniej w Stoczni Gdańskiej. W Pracowni pracowało kilku psychologów i jeden pedagog zatrudniony na etacie socjologa. Pracownia prowadziła badania psychologiczne zdolności do pracy na wybranych stanowiskach : dźwigowego, kierowcy, pracy na wysokości a zatrudniony jako socjolog pedagog badał proces fluktuacji wśród nowozatrudnionych – była bardzo wysoka, sięgała 40%.

Dla mnie, świeżo upieczonego absolwenta Warszawskiego Uniwersytetu specjalizującego się w socjologii miasta ale i przemysłu było to nie do przyjęcia. Jako młody i dynamiczny człowiek spowodowałem, że po kilku miesiącach, po skróceniu obowiązkowego stażu (przedstawiłem zaświadczenia o pracy w Instytucie Socjologii Miasta Polskiej Akademii Nauk, Instytucie Książki i Czytelnictwa Biblioteki Narodowej, Ośrodku Badania Opinii Publicznej przy Polskim Radiu i kilku innych, równie ważnych instytucji) zostałem kierownikiem Pracowni. Zmieniłem jej nazwę na Pracownia Socjologii i Psychologii Pracy wychodząc z założenia, że w stoczniowych realiach ważniejsze są społeczne procesy, stosunki w zespołach pracowniczych, standardy i techniki kierowania ludźmi niż cechy i zdolności pojedynczych ludzi. Dominujące stały się badania socjologiczne. Przechodząc od badania fluktuacji do badania wpływu fizyczno-materialnego środowiska pracy i społecznego klimatu pracy na poszczególnych stanowiskach i wydziałach produkcyjnych stoczniowa socjologia doprowadziła do wypracowania zbiorczego programu humanizacji pracy. Miało to miejsce na jednej z Konferencji Samorządu Pracowniczego, przypomnę, była to wtedy najwyższa forma władzy w realiach tamtego ustroju społeczno-politycznego. Tematyka humanizacji pracy, stosunków międzyludzkich (wtedy obowiązywał termin socjalistycznych stosunków międzyludzkich), systemów motywacyjnych, okresowych ocen, systemów kar i nagród, technik i narzędzi kierowania zespołem, budowania pozycji lidera – wszystko to było egzotyczne i nowe w zdominowanej przez techników i inżynierów stoczni. Pamiętam wiele takich sytuacji gdy mój rozmówca konfrontowany z nowymi dla niego pojęciami i całkowicie innym sposobem opisywania przyczyn jakiegoś zjawiska czy problemu uciekał się do argumentu: bo Pan (albo ty, w zależności od stopnia zażyłości ze mną) to jesteś filozof. Miałem dużą radość przyznając rozmówcy rację mówiąc – tak, to prawda, to mój zawód.

Proces wpływania na stoczniową kadrę inżynierów i techników był trudny i rozciągnięty w czasie. To naturalne ale patrząc wstecz, oceniając co było, myślę, że to działało. Zmieniał się język, zmieniały się zwyczaje ale i normy postępowania wobec pracowników.

W lutym 1970 roku, w związku z wyjazdem na Kubę kierownika Działu Kadr dyrektor stoczni zaproponował mi abym przejął to stanowisko. Pracownia Socjologii I Psychologii Pracy była jedną z komórek tego działu. Zgodziłem się stawiając warunek, że to będzie na dwa lata, chciałem poznać pracę na wyższym stanowisku – dział kadr to był kilkudziesięcioosobowy zespół ludzi. Miałem trzydzieści lat i byłem szefem kadr 16 tysięcznej załogi. Pamiętam, że znany wtedy reporter wydał tom reportaży po znamiennym tytułem: „Demony pracy”, jednym z tych demonów byłem ja, trzydziestolatek, absolwent socjologii z głową pełną amerykańskiej socjologii i rewizjonistycznych poglądów swoich warszawskich nauczycieli (uczyli mnie sami „rewizjoniści” i nieprawomyślnie zorientowani do wymogów systemu państwowego socjalizmu jaki budowała panująca ekipa). Pamiętam, że obejmując stanowisko kierownika kadr, zasiadając w wielkim gabinecie z okazałym sekretariatem na parterze budynku dyrekcji stoczni spotkałem się z zupełnie nowymi dla mnie sytuacjami. Pamiętam, jak w pierwszych dniach, jakiś starszy wiekiem robotnik, po „sforsowaniu” pani Kazi, sekretarki od lat w tym dziale, wszedł do gabinetu i najpierw nie chciał usiąść gdy go o to poprosiłem a gdy już to się stało i gdy po wysłuchaniu jego sprawy powiedziałem mu, że zostanie ona załatwiona natychmiast, to mnąc miękkie nakrycie głowy, z wyraźną obawą, powiedział, że nie rozumie jak to jest możliwe. Gdy zapytałem czego nie rozumie to odpowiedział, że pracuje w stoczni od wielu lat ale pierwszy raz taki kierownik poprosił go by usiadł i na dodatek sprawę załatwił od ręki. Powiedział mi też coś co uprzytomniło mi gdzie się znalazłem – powiedział, że tu, w tym gabinecie, za tym biurkiem siedział zawsze człowiek, który miał w biurku pistolet. Ja nie miałem, pokazałem mu pustą szufladę i powiedziałem, że nawet nie byłem w wojsku. To było dla niego nowe i trudne do pojęcia. Innym obrazkiem, oddającym klimat tamtych czasów niech będzie to jak zareagowali moi pracownicy, pracownicy działu kadr z tamtych lat. Pamiętam, że gdy zbliżał się Dzień Stoczniowca – wielkie stoczniowe święto to jednym z punktów bogatego programu obchodów Dnia Stoczniowca było wręczanie odznaczeń państwowych : brązowych, srebrnych i złotych krzyży zasługi a także innych, wyższych odznaczeń państwowych. Takich odznaczeń stoczniowcy otrzymywali bardzo wiele, wynikało to z Karty Stoczniowca. Corocznie było ich kilkaset. Pamiętam, jak zareagowały pracownice działu kadr, gdy powiedziałem, że nie podpiszę przygotowanych przez nie pism powiadamiających każdego pracownika, że decyzją Rady Państwa otrzyma krzyż czy inne odznaczenie. To były tradycyjne pisma, gdzie suchym, urzędowym językiem powiadamiano o decyzji Rady Państwa. Prosiłem o zmianę pisma, skończyło się na tym, że przygotowałem je sam zaczynając je od zwrotu: Miło mi, poinformować Pana, że Rada Państwa… To było trudne do przyjęcia dla urzędniczek działu kadr. Piszę o tym dla podkreślenia klimatu tamtych lat, tamtych czasów.

Przyszedł grudzień 70 i została rozstrzelana moja załoga, zginęli pod stoczniową bramą pracownicy, pamiętam traumę pogrzebów, walki o nie wysłanie do wojska tych, których władza chciała „nauczyć” szacunku dla ludowej władzy – to były naprawdę trudne dni.

Po dwóch latach zbierania doświadczeń na stanowisku kierownika działu kadr, zgodnie z tym co artykułowałem na starcie, zrezygnowałem z kierowania stoczniowymi kadrami i rozpocząłem pracę jako kierownik nowego działu, działu który sobie sam wymyśliłem – Działu Analiz Społecznych i Humanizacji Pracy. To, że w ogóle taki dział mógł w Stoczni powstać i funkcjonować jest najlepszym dowodem na to, że takie specjalności jak socjologia i psychologia zagnieździły się na stałe w stoczniowym pejzażu. Dział Analiz i Humanizacji Pracy oprócz służb socjo-psychologicznych obejmował wszystkie jednostki działające w sferze kultury i informacji : stoczniowy Dom Kultury, bibliotekę, radiowęzeł przemianowany przeze mnie na stoczniowe radio, Głos Stoczniowca zamieniony przeze mnie na tygodnik i inne takie komórki, które działały w stoczni. Z tamtych lat trzeba wspomnieć bardzo różne i interesujące działania takie jak organizowanie wystaw obrazów artystów-malarzy w stoczniowych obiektach, organizowanie spotkań z wybitnymi reżyserami filmowymi i dyskusjami po projekcji ich filmów w stoczni, zbiorowe wyjścia do teatru grup pracowników i kierownictwa poszczególnych wydziałów, połączone ze spotkaniami z artystami i dyskusją po spektaklu w teatralnych wnętrzach, plenery dla malarzy-amatorów, pracowników stoczni, udział w Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych jako stoczniowy podmiot i fundator nagród dla filmów wyróżnionych w plebiscycie widzów… działo się ! Nie pamiętam dokładnie w których to było latach ale to chyba w tamtych pełniłem funkcję koordynatora służb socjo-psychologicznych działających we wszystkich polskich stoczniach, Stoczni Szczecińskiej, Stoczni Gdyńskiej i innych przedsiębiorstw zrzeszonych w Zjednoczeniu Przemysłu Okrętowego najpierw w Warszawie a potem w Gdańsku

Nie wiem jakie fatum ciążyło nad moją pracą w stoczni ale znowu, na początku 1980 zaproponowano mi abym objął stanowisko Szefa Biura ds. Osobowych i Analiz Społecznych. Zgodziłem się. Za kilka miesięcy przyszedł Sierpień 80 i zmieniło się wszystko. W strajku sierpniowym, tym stoczniowym od czwartku do soboty, tym który zakończył się stoczniowym porozumieniem uczestniczyłem w negocjacjach z komitetem strajkowym wraz z dyrektorem Klemensem Gniechem, jako stoczniowy socjolog. My ten strajk zakończyliśmy a potem działy się już zupełnie inne wydarzenia.

Moja praca w Stoczni Gdańskiej zakończyła się decyzją Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, po zdobyciu stoczni przez oddziały Wojska Polskiego w grudniu 1981, po wprowadzeniu stanu wojennego. Dyrektor Gniech przekazał mi ją w nocy, po powrocie z narady z udziałem generała, członka WRON, który miał, po zakończeniu obrad związanych z tym, kiedy stocznia może rozpocząć pracę, jedno pytanie do dyrektora stoczni Klemensa Gniecha – czy Szczypiński pracuje w stoczni. Gdy padła odpowiedź, że tak, że jest bardzo potrzebny, padła krótka decyzja - wyp…ć natychmiast. Klemens, jeszcze wtedy dyrektor, jego usunięto kilka dni później, uzgodnił ze mną, że idę na urlop. Miałem go, zaległego, miesięcy kilka ale to już inne czasy, inna Polska. Zaczął się dla mnie ponad sześcioletni czas bycia bez pracy albo pracy jako rzemieślnik – trułem karaluchy i mrówki faraona jako taki co zarejestrował w Cechu Rzemiosł Różnych w Sopocie zakład tępienia owadów, byłem malarzem pokojowym, malowałem ludziom mieszkania, (ale tylko na biało, kolorów nie bo za trudne), byłem drwalem w lesie, robotnikiem rezerwy portowej w porcie Gdynia, pomocnikiem murarza mając fikcyjne zatrudnienie jako młodszy bibliotekarz w czytelni naukowej wojewódzkiej biblioteki publicznej. I tak aż do 87 roku, kiedy władza odpuściła i zezwolono mi na pracę w charakterze starszego wykładowcy na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego. Po 89 roku kierowałem Ośrodkiem Badań Społecznych w Regionie Gdańskim NSZZ Solidarność, byłem w kierownictwie Stowarzyszenia Działaczy Samorządu Pracowniczego

Potem Gdańska Stocznia Remontowa, w 91 Dyrektor Pracy w tejże Stoczni a w latach 93 -97 poseł na Sejm RP II Kadencji w klubie Unii Pracy…

Ważąc lata pracy w Stoczni Gdańskiej, pracy jako socjolog bo niezależnie na jakim stanowisku mnie stocznia stawiała zawsze byłem socjologiem – wiem jedno – we wszystkich procesach produkcyjnych, społecznych, politycznych najważniejsze jest to, jakim systemem wartości kierują się ludzie, a zwłaszcza decyzyjni ludzie.

Nie ma już Stoczni Gdańskiej, została pamięć o ludziach i wydarzeniach. Stowarzyszenie Strażników Pamięci Stoczni Gdańskiej stawia sobie za cel zachowanie wszystkich, nawet ulotnych śladów tamtego czasu. Niech moje zapiski zostaną potraktowane jak próba zapisania tamtych czasów, tamtych dni. Dodajmy, bardzo skrótowa próba, zaczyn zaledwie tego co w pamięci mi zostaje. Ale to dobry moment aby przypomnieć o trwającym konkursie na pamiętniki pracowników stoczni, konkursu którego termin składania prac upływa z końcem tego roku.

Stoczniowcy do piór, jest teraz czas na utrwalenie jakże ulotnych wspomnień o ludziach, o zdarzeniach, o wszystkim co chcecie…



Zbigniew Szczypiński

Popularne posty z tego bloga

Pamięć o Stoczni Gdańskiej

O PRZEMIJANIU, O ZAPOMINANIU